Wodę z płockich kranów możemy pić bez gotowania. Dzięki Wodociągom Płockim mamy też nowe ulice, chodniki, skrzyżowania. Dlatego musimy zapłacić realną cenę za wodę ścieki.

Wodociągi Płockie są jedną z najlepiej zarządzanych spółek miejskich, zasługującą na wielkie podziękowania. I mam tu na myśli zarówno zarząd i kadrę kierowniczą, jak i pracowników.
Spółka zdecydowała o wprowadzeniu od lipca nowych stawek za wodę i ścieki. Zaproponowała niedużą podwyżkę, wynoszącą niecałe pięć procent.
Mogłem rekomendować Radzie Miasta uchwałę, wprowadzającą dopłatę i zatrzymującą podwyżki, ale z wielu powodów nie zrobiłem tego i nowe ceny zaczną od lipca obowiązywać.

Dlaczego tak?
Wodociągi Płockie realizują gigantyczny program uporządkowania systemu kanalizacji. Nie tylko zajęły się rozdzieleniem kanalizacji ogólnospławnej na deszczową i sanitarną, ale także budową nowych kolektorów, likwidacją starych oczyszczalni ścieków, modernizacją  placówki w Maszewie, budową kolektora pod dnem Wisły i oczyszczalni wód deszczowych, ale także budową nowych ulic, chodników, oświetlenia.
Dzięki tym inwestycjom zarówno kończy się zalewanie ulic, piwnic, rozmywanie skarpy po ulewach, ale dodatkowo mamy zmodernizowane drogi i skrzyżowania.
Cieszy nowa, właśnie remontowana ul. 1 Maja, ale także modernizowana obecnie ul. Gradowskiego.

Projekt uporządkowania systemu kanalizacji powstał ponad 10 lat temu i aż do 2012 roku przeleżał na półce, bo nie było na niego niego pieniędzy. Natomiast propozycje Wodociągów Płockich, by urynkowić ceny wody i ścieków, i je podnieść były przez Radę Miasta odrzucane. Za to radni uchwalali dopłaty,  by ta cena nie wzrastała.
Efekt był taki, że w formie dopłat „wrzuciliśmy” w ścieki z miejskiej kasy aż 43 mln zł. Przypomnę, że np. wiadukt kolejowy w al. Piłsudskiego kosztował nas 30 mln zł. Za nową ul. Gradowskiego zapłacimy niecałe pięć mln zł.
Samorządowcy boją się takich gruntownych modernizacji i inwestycji w infrastrukturę, bo dla wielu z nich jest to „zakopywanie pieniędzy w ziemi”, a potem, w czasie wyborów, nie ma się czym pochwalić. Ja się tego nie boję. Dlatego przed nami kolejne wyzwanie – modernizacja ul. Tysiąclecia, która zbliża się i już leży na deskach projektantów.

Podkreślam: to kwestia filozofii zarządzania miastem, tym bardziej, jak że na dopłatach najwięcej korzystają… bogaci. Bo gdyby były dopłaty do tych nowych cen wody przeciętna płocka rodzina zaoszczędziłaby miesięcznie ok. sześć złotych. Ten, kto ma willę z basenem zaoszczędziłby kilka tysięcy złotych. Wybór wydaje się oczywisty, dlatego pozwalamy Wodociągom Płockim wprowadzić nowe stawki. Warto zapłacić za płocką wodę realną cenę, bo dzięki temu możemy dynamicznie modernizować miasto zamiast przejadać pieniądze.

Natomiast niezamożne rodziny, które naprawdę potrzebują finansowego wsparcia, wsparcie takie otrzymają w postaci zasiłków celowych i specjalnych. Przed trzema laty Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej wypłacił taką pomoc w wysokości 2,9 mln zł dla ponad czterech tysięcy osób. Rok później ta kwota urosła do 3,1 mln.

Płocczanie czasem się dziwią, że woda i ścieki są droższe niż w innych, porównywalnych miastach jak np. Opole, czy Włocławek. Wyjaśnienie jest proste: żyjemy na skarpie i słono płacimy za prąd, który Wodociągi Płockie muszą zużyć na wtłoczenie wody na wysoką skarpę, a następnie do przetłoczenia ścieków do oczyszczalni w Maszewie. Jeśli będzie drożał prąd – zdrożeje także płocka woda.

Dodatkowo – wiele innych miast może czerpać dość czystą wodę do uzdatniania. W Płocku musimy czerpać dużą część wody z Wisły, co wymaga użycia do uzdatnienia drogiej chemii. I to generuje nam wyższe koszty, niż w innych miastach. Ale Płock nie jest pod tym względem najdroższy.

Trzeba też otwarcie napisać, że w rachunku domowym każdej rodziny, to wcale nie woda stanowi największe obciążenie, ale ciepło, które (za pomocą PEC-u, sprzedanego przez mojego poprzednika fińskiemu Fortum) odbieramy od Orlenu. I nieważne kto nim zarządza, bo od 2008 roku jego cena wzrosła o 130 procent! Dam taki przykład: w styczniu 2008 roku za ogrzanie ratusza przy Starym Rynku zapłaciliśmy 10 tys. zł. Za ostatni styczeń tego roku rachunek wyniósł 23,5 tys. zł.

Jeśli przeciętna, kilkuosobowa rodzina płaci miesięcznie za wodę 100 zł, to za ciepło płaci zimą ponad 400 zł. W tym miejscu można poszukać oszczędności i jest to doskonałe zadanie dla radnych – przedstawicieli Orlenu. Zwłaszcza tych oddelegowanych do współpracy z lokalnymi społecznościami. Niech spowodują, że taniej zapłacimy za ciepło, a dzięki temu płocczanie będą mieli oszczędności, podobnie jak wszystkie instytucje miejskie, czy szpital.

Tym bardziej, że Płock kupuje od Orlenu ciepło drożej niż Warszawa od Termiki. Cena za jednego GJ od PKN wynosi w Płocku prawie 31 zł. Warszawiacy kupują GJ od PGNiG Termika za 27 zł.