35 lat temu komuniści wytoczyli na ulice polskich miast czołgi i wprowadzili stan wojenny, by zgasić ideę Solidarności. Nie udało im się, idea przetrwała kolejne lata, choć ludzie, którzy ją wzniecili – zapłacili za to wysoką cenę.
Solidarność pokazała, ile siły ma w sobie jedność Polaków. Udowodniła, że jest ona na tyle wielka, iż do jej powstrzymania trzeba było użyć czołgów i karabinów.
Zawsze podziwiałem ludzi, którzy w PRL nie bali się wyjść na ulice. Mam w pamięci wspomnienia uczestników płockiego Czerwca’76, którzy zatrzymali się na widok pierwszego milicyjnego pojazdu, przypominając sobie, że na Wybrzeżu władza do demonstrantów strzelała. Mimo to pochód ruszył dalej.
Ile odwagi musiał mieć Wojciech Wiścicki – inżynier automatyk, który w 1980 roku zorganizował pierwszy strajk ostrzegawczy w tak strategicznym dla państwa zakładzie, jakim były ówczesne Mazowieckie Zakłady Rafineryjne i Petrochemiczne. A potem zakładał NSZZ „Solidarność” i pozostał jego ikoną.
Internowany 13 grudnia 1981 roku w Mielęcinie, a potem w Kwidzynie – katowany, w więzieniach tych stracił zdrowie. Czytałem kiedyś wspomnienia jego córki, z odwiedzin u internowanego ojca, o tym jak pewnego dnia wyszedł do niej tak straszliwie pobity, że go nie poznała.
Inny działacz płockiej „S” – Jakub Chmielewski powiedział kiedyś, że esbecy długo nie umieli złamać Wojciecha Wiścickiego. Zrobili to dopiero, gdy zagrozili jego rodzinie. Wtedy wyemigrowali wszyscy do Australii, gdzie Wojciech Wiścicki po kilku latach zmarł. Podziwiać trzeba determinację tych ludzi, bo nie mieli gwarancji, iż ich poświęcenie przyniesie rezultat.
Jakub Chmielewski to kolejny przykład odwagi, o której wspomniałem. Zakładał „S” w MZRiP, a przecież pochodził z Wybrzeża, wiedział co się tam wydarzyło w grudniu 1970 roku. Z uwagą czytałem także wiele jego wspomnień. Najbardziej poruszyło mnie to, co i on opowiedział o internowaniu w więzieniu w Kwidzynie i o odwecie ZOMO za zorganizowanie protestu. Powiedział, że milicjanci urządzili im ścieżkę zdrowia i pobili tak dotkliwie, iż 16 osób zostało kalekami.
Przed kilkoma laty wręczaliśmy w ratuszu Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski Konradowi Łykowskiemu – założycielowi „S” w dawnej Fabryce Maszyn Żniwnych. On również był internowany i bity w Kwidzynie, mimo to po amnestii i powrocie do domu miał odwagę brać udział w otoczonych zomowcami pierwszomajowych kontrpochodach.
Nie sposób wymienić wszystkich, którzy w 1980 roku sięgnęli po wolność – wolne związki, wolność zgromadzeń i słowa – a 13 grudnia 1981 zapłacili za to wielką cenę. Na liście bohaterów jest jeszcze wiele nazwisk. Przywołam jeszcze kilka z nich.
Trzeba wspomnieć Andrzeja Pacałowskiego z MZRiP i jego żonę Aleksandrę, doktora Andrzeja Sosnowskiego ze szpitala na Winiarach, doktor Grażynę Przybylską-Wendt, Ryszarda Ciarskiego z PERN-u, a także Urszulę Ambroziewicz oraz nauczyciela Jagiellonki Edwarda Widutę. Należy pamiętać o Janie Chmielewskim, Kazimierzu Lubienieckim, Longinie Garkowskim oraz Jarosławie Kozaneckim.
Łącznie w Płocku milicja zatrzymała i internowała ponad 60 osób.
Po opuszczeniu więzień większość z tych ludzi potrzebowała pomocy. W jej niesienie zaangażowali się m.in. ks. Tadeusz Łebkowski, Eliza Jadczak oraz Ewa Jaszczak, a także sędzia Stefan Cendrowski, który porzucił zawód, by bronić działaczy opozycji w procesach politycznych.
Wprowadzenie stanu wojennego nie przestraszyło wielu innych działaczy „S” i podziemia. Milicja aresztowała m.in. Stefana Boczka, Katarzynę Adamkowską, Tadeusza Taworskiego, Dariusza Stolarskiego, na koniec znanego dziś historyka IPN Jacka Pawłowicza.
Wielu z tych bohaterów już od nas odeszło, inni żyją skromnie nie domagając się żadnych wyróżnień. Szkoda, że współczesna polityka wielu z tych żyjących poróżniła.
Dziś jednak – niezależnie od tego jakie mamy poglądy – ludziom Solidarności mówię: Pamiętamy i dziękujemy!