Była eksplozja radości i satysfakcji, chyba większa u moich współpracowników niż u mnie samego, kiedy po przeliczeniu wyborczych głosów okazało się, że 5 grudnia 2010 roku zostałem prezydentem Płocka. Moi współpracownicy żartobliwie komentowali, że mieszkańcy zrobili sobie prezent na Mikołajki.
Dlaczego postanowiłem zostać prezydentem miasta? W ówczesnym Płocku, tym sprzed 10 lat, wiele spraw szło jakimś dziwnym torem. Pamiętacie te zaskakujące historie? Stanął wprawdzie np. nowy most, ale zasłynął w całej Polsce z tego, że powstał bez dróg dojazdowych. Dziennikarze żartowali, że mamy w Płocku „most powietrzny”. Potem, kiedy powstały drogi dojazdowe, to miasto doprowadziło do konfliktu z wykonawcą połączenia trasy mostowej z Ciechomicami i zastopowania budowy.
Ratusz kupował stare, używane autobusy dla Komunikacji Miejskiej i zapowiadał jednocześnie budowę kosztownego tramwaju. Zamiast inwestować w bazę oświatową postawił ekscentryczne molo, które wkrótce trzeba było ratować przed zawaleniem. Ówczesne władze miasta słabo wykorzystywały środki unijne i niechętnie patrzyły na program Donalda Tuska budowy Orlików. Zbudowano halę sportową dla szczypiornistów, ale bez czwartej trybuny, a więc z ograniczonymi możliwościami. Do tego przez wprowadzenie progu wyborczego w praktyce zlikwidowane zostały Rady Mieszkańców Osiedli.

Wszystko to trzeba było zmienić, postawić z głowy na nogi. I to było dla mnie wyzwaniem i motywacją do startu w wyborach. W 2010 roku pierwsza tura nie przyniosła rozstrzygnięcia, a musiałem się w niej zmierzyć z wymagającymi kontrkandydatami, jak m.in. Adam Struzik czy Wojciech Hetkowski. W ponownym głosowaniu mieszkańcy zdecydowali, że powierzają mi stanowisko prezydenta Płocka.
Minęło 10 lat, w ciągu których miasto bardzo się zmieniło. Mam satysfakcję, że to efekt wytężonych działań prowadzonych wspólnie z moimi współpracownikami. Zamiast tramwaju „widmo”, o którym ciągle tylko „się mówiło”, mamy wiadukt kolejowy nad al. Piłsudskiego (zgodnie z moim wyborczym hasłem „Tory do góry”), obwodnicę, kilometry przebudowanych i zmodernizowanych ulic, atrakcyjne bulwary wiślane, system ścieżek rowerowych, nowoczesne, w tym hybrydowe, autobusy Komunikacji Miejskiej. Zainwestowaliśmy w podziemną infrastrukturę, rozbudowaliśmy i unowocześniliśmy bazę oświatową, sportową i rekreacyjną. Zwiększyliśmy komfort życia do poziomu, w którym mamy np. miejsca w przedszkolach dla wszystkich dzieci. O sytuacji takiej marzy wiele innych ośrodków. I zdobyliśmy setki milionów złotych środków unijnych na rozwój miasta.

Najbardziej cieszę się jednak, że udało się zaktywizować wiele środowisk, włączyć płocczan do współdecydowania o sprawach miasta, m.in. poprzez przywrócenie na „mapę Płocka” Rad Mieszkańców Osiedli czy zaangażowanie w Budżet Obywatelski Płocka. Korzystam z każdej sposobności do rozmowy, bo są one dla mnie źródłem wiedzy na temat tego, czego oczekują płocczanie. Kiedy np. kończymy jakąś inwestycję – ulicę, park, boisko – podchodzą do mnie mieszkańcy, aby porozmawiać – jedni dziękują, inni mówią o tym, co jeszcze chcieliby zmienić na swoim osiedlu. W ostatnim czasie korzystam też z możliwości, jakie dają media społecznościowe. I z satysfakcją obserwuję, że tzw. live`y cieszą się dużym zainteresowaniem…
Sprawdzianem dla każdej władzy w demokratycznym państwie są wybory. 10 lat temu poparło mnie 18 tysięcy płocczan, a w dwóch kolejnych głosowaniach (w 2014 i 2018) wybrany zostałem już w pierwszej turze. Sześć lat temu uzyskałem blisko 25 tysięcy głosów, a w ostatniej elekcji – ponad 31 tysięcy. Odbieram to jako wyraz akceptacji przez mieszkańców moich działań i zadowolenia z osiąganych rezultatów. Przede mną kolejne lata wytężonej pracy, której celem jest jak najlepsze zaspokajanie potrzeb naszej lokalnej wspólnoty i dalszy, dynamiczny rozwój miasta.
A jak wygląda praca prezydenta od kuchni? Stos papierów na biurku, spotkania, rozmowy, kolejne kawy… No cóż, doba nieraz bywa za krótka…